Canyoning. Zawsze chciałam tego spróbować. Wydawało mi się, że to może być trudne, bo skoki z kilku metrów, wspinaczka, ześlizgi, pływanie, brodzenie w pełnej śliskich kamieni i głazów wodzie. Czy to jest bezpieczne? Przecież jak nie pada, może być zbyt płytko, a jak padało, to może pojawiły się na trasie jakieś zwalone drzewa, albo jest zbyt głęboko, prąd za silny, cholibka wie, co jeszcze. Gdybym miała 20 lat, nie myślałabym o tym wszystkim, liczyłabym na dobrą zabawę i tyle. Przecież skakałam kiedyś z mostu św. Rocha w Poznaniu (na linie, metodą wahadłową), udowadniając sobie, że jestem w stanie skoczyć z dużej wysokości, podobnie, jak to czyniłam w dzieciństwie, skacząc z coraz to wyższej gałęzi.
Ale lata mijają, a moja praca za biurkiem nie wspiera utrzymaniu ciała w stanie ciągłej elastyczności, gibkości i … szczupłości, trzeba to sobie otwarcie powiedzieć. A jednak, gdy dostałam mój program aktywności w austriackim Tyrolu, od razu wiedziałam, że canyoning będzie mój! Wciąż nadrabiam zaległości w realizacji marzeń z młodzieńczych lat. No, to proszę! Chciałaś – masz!
Pójdę boso i ludzik Michelin
Mój instruktor, Herwig Tobias, przyjechał po mnie boso. Boso prowadził samochód, podśpiewywał i wesoło gwizdał. Prócz mnie w samochodzie była także młoda studentka psychologii i jej – na oko – 70 letnia mama. I nie myślcie sobie, że to był ich pierwszy raz z canyoningiem. O Boszeee, więc tylko mój pierwszy raz?
Wyruszyliśmy z Achenkirch w północnym Tyrolu, by po 15 minutach jazdy dotrzeć na niewielki parking w pobliżu rzeki Hühnerbach, gdzie z drugiego samochodu wysypał się kwiat niemieckiej młodzieży żądnej solidnej przygody, towarzysze kilku najbliższych godzin naszego życia. Canyoning, będzie się działo.
Dzień był upalny, a pierwszym etapem canyoningu jest wciśnięcie się w 7 mm grubości skafander i piankowe skarpety. Potem buty sportowe, które na te grupe skarpety muszą się dać wcisnąć, uprząż z osłoną na siedzenie, chroniąca piankę przed uszkodzeniem i oczywiście kask. Ubraliśmy pianki do połowy i ruszyliśmy na 40 minutowy spacer, który miał nas doprowadzić do miejsca startu. “Nasza” rzeka, Hühnerbach, płynęła gdzieś tam w dole, szumiała przyjemnie, a nasze spocone ciała szybko zwiodły paskudnie gryzące muchy końskie.
Z wielką ulgą dotarliśmy nad wodę. Mentalnie byłam gotowa na wszystko, tylko moje nogi poczuły pewną niemoc. Czułam się w tym grubym skafandrze jak ludzik Michelin. Potrzebowałam szybko dwóch rzeczy: zimnej wody chłodzącej każdy zakamarek ciała i adrenaliny.
Adrenalino, gdzie jesteś?
Brodząc w wodzie trzeba było iść ostrożnie, kamienie bywają bardzo zdradliwe, śliskie, niestabilne, a ja miałam od kilku dni skręconą kostkę i nie miałam ochoty poczuć ponownie tego bólu. Herwig pokazał nam wszystkie niezbędne techniki skoku, ślizgu, ułożenia ciała – rąk i nóg, napięcia mięśni odpowiednich partii ciała, itp. Ale szliśmy i szliśmy, gdy to było możliwe – płynęliśmy. W końcu pojawiły się pierwsze proste ześlizgi, ale wciąż nie było adrenaliny. I to ma być canyoning? Tylko, że nie zdawałam sobie kompletnie spawy, że ja cały czas się szeroko uśmiecham. Bo może tu niekoniecznie chodzi o adrenalinę, może tu chodzi o zwyczajne poczucie szczęścia? Sama nie wiem kiedy nogi odzyskały siłę i wigor, teraz już każda sadzawka dawała okazję do wygłupów, aż w końcu przyszły pierwsze skoki. E tam … 3 m, 4m, 7m? Dam radę, prawda?
Skoki i spółka
No właśnie, canyoning to też skoki. Przyszedł pierwszy, miał 3 – może 3,5 m wysokości. Herwig zawsze był pierwszy, najpierw sprawdzał, a potem nas instruował, gdzie trzeba skoczyć. Bo czasem wystarczy się ześlizgnąć, a czasem trzeba skoczyć z energią, z wyskokiem w odpowiednie miejce nurtu rzeki. Poszło gładko. Potem był kolejny skok. Miałam do wyboru – z 7 metrów lub z 4. Z siedmiu metrów to lekkie wiaractwo, skorzystali z tej oferty młodzi, (nie)gniewni niemieccy przodownicy. Podeszłam do krawędzi i zamiast od razu skoczyć zaczęłam myśleć, rozglądać się, analizować. Herwig kazał mi spojrzeć sobie w oczy, powiedział, że wszystko będzie ok, a ja odwiedziałam, że wiem i właśnie skaczę, bo analiza została pomyślnie zakończona. Wniosek był jeden, następny skok będzie z automatu, wykonany ściśle wg polecenia, bez zastanawiania się, z niezbędną energią. Skoro 70 latka skacze bez chwili namysłu, ja też muszę Herwigowi zaufać jak dziecko. Każdy kolejny skok był już szybki (szybszy) i sprawny.
Trasa okazała się fantastycznie urozmaicona, a my coraz chętniej ze sobą rozmawialiśmy. Wysiłek wyzwolił w nas pozytywne emocje. I wtedy to się stało! Gdy rozgrzaliśmy się na dobre w radzeniu sobie z każdą przeszkodą, trasa dobiegła końca. That’s it! Kiedy minęły te godziny?
Czy było warto?
Niech moja twarz (a nie lubię jej pokazywać) odpowie na to pytanie. Tak, to jest wyraz szczęścia, choć nie podskakuję, nie macham łapkami, bo to szczęście płynie głęboko ze środka! To ja razem z instruktorem i przewodnikiem Herwigiem Tobiasem.
To nie była trudna trasa, tę pokona każdy. Ilość wody w rzece była idealna, grupa niezbyt liczna (8 osób), pogoda wymarzona, a przewodnik znakomity. Było zaufanie, spokój i wzajemne wsparcie. W pobliżu są trasy trudniejsze i znacznie trudniejsze, dla nieco bardziej zaawansowanych, bo może właśnie takich szukasz.
Canyoning w Tyrolu, gdzie szukać dobrego przewodnika
Herwig nie jest tu jedynym przewodnikiem oczywiście, ale organizatorzy postarali się, abym trafiła pod skrzydła najlepszego, za co jestem niezwykle wdzięczna. Sprawdził się doskonale i nie jest to wyłącznie moja opinia.
Herwig przed każdą wyprawą sprawdza osobiście warunki hydro i meteo. Podjeżdża rano nad rzekę i ocenia sytuację na miejscu. Canyonig w Tyrolu jest dostępny przez wiele miesięcy w roku. Woda w tej czy innej rzece jest zawsze, ale czasem może być jej za dużo, a czasem za mało, dlatego tak ważna jest weryfikacja poziomu wód.
Oto namiary na mojego przewodnika:
Herwig Tobias
strona www: Alpinsport-Achensee
Facebook: Alpinsport-Achensee
tel. 0043(650)4251680
Czas trwania canyoningu: około 4 h
Miejsce mojej wyprawy: rzeka graniczna między Austrią a Niemcami – Hühnerbach.
To jest to miejsce na mapie.
[wpgmza id=”17″]
Herwig jest także specem od wspinaczki skałkowej, a zimą uczy jeździć na nartach, snowboardzie, itd. Jedyne, co mogłoby być lepsze, to zdjęcia. Nad tym aspektem Herwig mógłby nieco popracować :).
Innych speców od canyoningu znajdziecie tu: Canyoning współpracownicy Achensee lub pytajcie bezpośrednio ekipę odpowiedzialną na turystykę w tym rejonie: Achensee – Tirol sport and Vital Park.
Podziękowania
Tyrol zwiedziłam dzięki organizacji Blog Ville, która raz w roku zaprasza grupę blogerów do poznawania określonych regionów w Europie. Spodziewajcie się kolejnych postów na temat możliwości spędzania czasu w rejonie największego jeziora Tyrolu, Achensee.
Do tej pory opisałam to, co jadłam i gdzie jadłam w czasie swojej podóży, zapraszam Cię do odkrycia: Kuchnia Tyrolu. Co i gdzie zjeść w rejonie Achensee.
Ogromne podziękowania za przygotowanie wspaniałego planu pobytu i opiekę dla Manuela Mörtenbäck z Tirol Werbung GmbH oraz Herwiga i wszystkich osób, które mi towarzyszyły w trakcie tej niezwykłej podróży.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Magda