Morze Liguryjskie z pokładu polskiego żaglowca szkoleniowego Pogoria. Do dziś fantastycznie to wspominam, ale wielu moich znajomych powiedziało “pierwszy i ostatni raz”. Był listopad, wiało, więc i bujało, padał deszcz, grad, czasem wyjrzało słońce. Szybko się okazało, że nie każdy załogant do końca wiedział, na jakie wakacje się porywa. Niektórzy spodziewali się kelnerów w białych rękawiczkach, więc tym bardziej nie spodziewali się ciężkiej pracy, wąskich koi i ciągłego stanu niewyspania. Rejs żaglowcem to nie tylko romantyczne zachody słońca, choć te są wyjątkowe.
Myślicie, że żartuję z tym kelnerem w białych rękawiczkach? Otóż nie. Pewne przesympatyczne załogantki miały właśnie takie wyobrażenie o rejsie pod żaglami. To mi przypomniało historię początków Pogorii. Gdy ją zwodowano w 1980 roku gazety pisały o rzekomo znajdującej się na pokładzie stajni dla koni wyścigowych, haremie, czy oryginałach obrazów Malczewskiego wiszących w luksusowych wnętrzach. To były czasy, gdy u władzy był Edward Gierek, I sekretarz KC PZPR. Ale dość o historii.
Morze Liguryjskie z pokładu żaglowca Pogoria
Pogoria jest malowana na biało z charakterystycznym szerokim niebieskim pasem, czym odróżnia się od bliźniaczej Iskry z czerwonym pasem. Dziś ta trzymasztowa barkentyna służy przede wszystkim kształceniu młodzieży na morzu. Jesienią i zimą organizowane są rejsy komercyjne, dostępne dla każdego chętnego, więc jeśli macie ochotę na morską przygodę nie ma większego problemu.
Nasza załoga liczyła 40 osób, zostaliśmy podzieleni na 4 wachty i rejsowe życie toczyło się w rytmie pracy. Efekt tego jest zwykle taki: tobie wydaje się, że inni ciągle śpią, a im, że to ty ciągle śpisz. Prawda jest taka, że po 4h spędzonych na wachcie masz prawo być zmęczony, zmarznięty i marzyć tylko o ciepłym śpiworku. Trochę gorzej, gdy wieje 8 czy 10 w skali Beauforta. Dla nieopierzonych szczurów lądowych, a nasza załoga stanowiła większość takowych, to wyjątkowo ciężkie chwile i jedyne, o czym marzą, to zejście na ląd w trybie natychmiastowym. Ale tak się nie da.
Imperia, Santa Margherita Ligure, Portovenere, Elba
Ja także cierpiałam na chorobę morską, ale sterty przeczytanych w młodych latach książek marynistycznych nauczyły mnie, że można trochę sobie pomóc. Zawsze miałam w kieszeni suchy chleb, bo nie ma nic gorszego, jak … nie mieć już czym wymiotować. Wybaczcie, ale dzięki temu moja choroba miała nieuciążliwy przebieg pozwalający na normalną pracę. Kotwicę rzucaliśmy w kilku portach Morza Liguryjskiego: Imperii, Santa Margherita Ligure, Portovenere i w Portoferraio na Elbie.
Ale nasz rejs był enokulinarny, co oznacza dodatkowe atrakcje na lądzie w postaci licznych wycieczek, degustacji i wspaniałych kolacji pełnych śmiechu, pysznego jedzenia i doskonałego wina. To było tysiąc razy lepsze niż polska kuchnia na Pogorii, co znacznie podnosiło morale załogi.
Ale zamiast słów zobaczcie, jak wygląda rejs Pogorią do kilku włoskich portów. Dla tych widoków warto czasem o odrobinę dyskomfortu, choć dla mnie rejs żaglowcem to zawsze okazja to spełniania dziecięcych marzeń.
Rejsy żaglowcem Pogoria
Jeśli chcielibyście zwiedzić kawałek Włoch w ten sposób to spoglądajcie na stronę armatora Pogorii, znajdziecie rozpiskę rejsów z terminami, cenami, trasą i dostępną ilością miejsc.
Włoska poczta
Dzielę się z Tobą moimi włoskimi podróżami mając nadzieję, że cię zainspirują do samodzielnego poznawania jednego z najpiękniejszych krajów na świecie. Dlatego zachęcam, abyś dołączył także do czytelników mojego newslettera, poste italiane. Tylko dzięki temu nie przeoczysz niczego, co się pojawiło na blogu, ale przede wszystkim, otrzymasz mnóstwo dodatkowych informacji.
Jeśli potrzebujesz pomocy w znalezieniu praktycznych informacji o Italii, zapraszam Cię do mojej grupy na FB: Moje wielkie włoskie podróże, którą wyróżnił Magazyn Glamour, jako jedna z najciekawszych grup na FB. Zapraszam cię także na mojego Instagrama, na którym znajdziesz całą masę włoskich inspiracji!