“Wybierz to, co da Ci najlepsze wspomnienia” – dzięki tym kilku prostym słowom, łatwiej jest mi podejmować pewne decyzje, także te dotyczące podróży. Ale ten tekst nie jest o podróżowaniu, ten tekst jest o … zmianie.
Opowiem Ci dlaczego.
Czas na zmianę
Moje włoskie podróże od lat miały charakter enokulinarny. Odwiedzałam winnice, próbowałam setki win w Piemoncie, Toskanii, Lacjum i wielu innych regionach, jadłam dziwactwa, jak ser z żywymi robakami na Sardynii czy cielęce jelita w Palermo, zachwycałam się krajobrazami od północy po samo południe włoskiego buta. Miałam lekcje gotowania, chodziłam na koncerty i do teatru, zwiedałam katedry, wspinałam się na wieże, żeglowałam, nurkowałam, ale … nie chodziłam po włoskich górach!
I to się w końcu musiało zmienić!
Najpierw w regionie Marche coś we mnie pękło, gdy mój przewodnik Marco pokazał mi Monte Strega strzegącą Sassoferrato, a później w Piemoncie, gdy góry podarowały mojej rodzinie najwspanialsze chwile wspólnych wakacji.
Rewolucja w walizce
Gdy podróżuję sama, a moja praca wymaga ode mnie dość częstych podróży, pakuję swoją małą walizkę i wybieram samolot jako główny środek transportu. Podróżuję z bagażem podręcznym, więc pakowanie w wersji minimum nie jest dla mnie niczym nowym. Do środka zmieszczę nawet mały plecak. I już mogę jechać w teren.
Było tylko jedno małe “ale”.
Skoro mam teraz jeździć częściej w góry, muszę lepiej się do tego przygotować i nie mówię tu wyłącznie o kondycji fizycznej, choć ta jest kluczowa.
Ciuchy outdoorowe kupuję raz na kilka lat i przyznaję, że to, co wisiało w mojej szafie, było albo za małe, albo straszyło swoim stanem zużycia.
Czas było spojrzeć prawdzie w oczy. Po ostatnim wypadzie w góry wiedziałam, że czas na nową kurtkę, taką, która wytrzyma nawet oberwanie chmury i nie będzie krępować ruchów. Potrzebowałam także czegoś sprytnego pod kurtkę, co będzie jednocześnie chronić przed chłodem, ale nie będzie za ciepłe i nieco przewiewne. Coś, będzie niemalże jak druga skóra. Potrzebowałam też okularów przeciwsłonecznych z naprawdę dobrym filrem. Im jestem starsza, tym moje oczy są coraz bardziej wrażliwe na światło słoneczne. To był mój idealny plan minimum.
Minimalizm czy perfekcjonizm?
Przecież da się to połączyć, prawda? Moja nowa kurtka musiała być leciutka, doskonale chronić przed wodą i wiatrem i być … śliczna. Do tego miała być idealnie dopasowana i wytrzymać na moich usługach kilka kolejnych lat. Naiwnie sądziłam, że szukam perfekcyjnej kurtki tylko dla siebie, ale o tym za chwilę. Schodziłam sporo sklepów, wybór jest przeogromny, co utrudnia wybór. Mimo to, nie znalazłam ideału. Znasz to, prawda?
Mój wyjazd w Alpy zbliżał się wielkimi krokami, a ja byłam w kropce.
Mój mąż jest mistrzem researchu i moim najlepszym doradcą. Natknął się w internecie na recenzje odzieży outdoorowej Regatta, która wspiera m.in. polskich GOPR-owców. W Gdańsku mają swój sklep, więc sprawdziłam gdzie i ruszyłam resztką nadziei. Przymierzyłam prawdopodobnie pół sklepu – kurtki, buty, ciuchy na rower i wiele innych, ale najważniejsze, że znalazłam to, czego szukałam.
Hamara, idealna kurtka od Regatta
Istnieje i wisi w mojej szafie. Mało tego, jestem po pierwszych testach! Zabrałam ją na tydzień w Alpy, do Tyrolu, gdzie jej się trochę dostało. Była mgła i deszcz, był silny wiatr, który omal mnie nie potrwał na szczycie Rofanspitze. Kurtka Hamara sprawdziła się idealnie. Dreams comes true – marzenia się spełniają i w tym przypadku – nie kosztują wiele! Jest dokładnie taka, jaka miała być i zajmuje niewiele miejsca w walizce czy plecaku. Dla nas kobiet ma idealny krój, a materiał, z którego jest zrobiony – ISOTEX 5000, wytrzyma najsilniejszy napór wiatru i ścianę deszczu. Do tego ma niezbędne ściągacze, kieszonki i to, co nie raz mnie denerwowało w innych moich kurtkach – naprawdę dobrze zaprojektowany kaptur. Oto ja i moja nowiutka Hamara od Regatty. Jak widać tego dnia pogoda nie dopisała i kompletnie mi to nie przeszkadzało.
Pisałam wyżej, że Hamara okazała się idealna nie tylko dla mnie? Mojemu synowi bardzo przypadła do gustu. Na co dzień jeździ 6 km rowerem do szkoły. I zaczął coraz częściej pożyczać ją ode mnie, bo u nas często to wieje, to pada deszcz. A późnie pojechał na dwutygodniowy kurs szybowcowy i nie wyobrażał sobie wyjazdu bez mojej Hamary.
Moja “druga skóra”, kurtka outdoor Anderson II Hybrid
Może i nazwa nieco skomplikowana, za to kurtka Anderson jest tym, z czym się nie rozstaję ani na co dzień, ani tym bardziej na wyjazdach. Jest idealna. Spawdza się tak w chłodniejszy dzień w Amsterdamie, w górach, na statku czy na rowerze. Dawno nie byłam tak zadowolona z kurtki, którą chyba traktuję bardziej jak bluzę. Jest lekka, niesamowicie wygodna, można ją zwinąć w rulon i spakować do walizki, plecaka czy większej damskiej torebki. I uzupełnia się znakomicie z Hamarą, która opisałam Wam powyżej – jak widać na poniższym zdjęciu (ja – druga od lewej).
Nawet w słoneczny dzień, gdy szłam w góry w plecaku zawsze miałam swojego Andersona. Gdy pływałam statkiem po jeziorze Achensee w Tyrolu, wiatr wiał bardzo przyjemnie i normalnie w upalny dzień powinno mi to sprawiać przyjemność, ale po całodziennej górskiej wędrówce byłam spocona, zmęczona, nie chciałam się przeziębić, więc wyciągałam moją kurtko-bluzę i czułam się super bezpiecznie.
I choć wyglądam jak pingwin, albo nie wiem jakie inne zwierzę, nie waham się korzystać z kaptura, który naprawdę nie raz uratował moją głowę.
Dla zainteresowanych dodam, że kurtka Anderson jest wykonana w 100% z poliamidu, środek jest lekko ocieplany, rękawy delikatnie przewiewne. Jest świetna i na miasto i na aktywny wypoczynek, nie tylko w górach. Nawet moi znajomi, którzy przyjechali do nas na wakacje, pytali czy mogą ją ode mnie pożyczyć, wybierając się na całodzienne zwiedzanie.
Za chwilę ruszam do Ligurii. Mam kwaterę blisko wejścia na szlak górski. Jak widzicie, jestem już odpowiednio przygotowana. Bardzo liczę na dobrą pogodę i wspaniał widoki!
Odsyłam Was na stronę sklepu Regatta Great Outdoors, jeśli sami szukacie czegoś wyjątkowego.
To tyle z mojej strony.
Uściski najserdeczniejsze,
Magda